
OJCZYZNA MOJA
Ojczyzna moja - to ta ziemia droga,
Gdziem ujrzał słońce i gdziem poznał Boga,
Gdzie ojciec, bracia i gdzie matka miła
W polskiej mnie mowie pacierza uczyła.
Ojczyzna moja - to wioski i miasta,
Wśród pól lechickich sadzone od Piasta;
To rzeki, lasy, kwietne niwy, łąki,
Gdzie pieśń nadziei śpiewają skowronki.
Ojczyzna moja - to praojców sława,
Szczerbiec Chrobrego, cesarska buława,
To duch rycerski, szlachetny a męski,
To nasze wielkie zwycięstwa i klęski.
Ojczyzna moja - to te ciche pola,
Które od wieków zdeptała niewola,
To te kurhany, te smętne mogiły -
Co jej swobody obrońców przykryły.
Ojczyzna moja - to ten duch narodu,
Co żyje cudem wśród głodu i chłodu,
To ta nadzieja, co się w sercach kwieci,
Pracą u ojców, a piosnką u dzieci!
Maria Konopnicka
KTÓRĘDY - KTÓRĘDY
Którędy którędy, droga dla Poręby
Bo mi porębianka, bo mi porębianka
obiecała gęby
Obiecała gęby, obiecała pyska
Którędy, którędy, którędy, którędy
do Poręby ścieżka
Pijali,pijali ci nasi ojcowie
i my też będziemy, i my też będziemy
Boś my ich synowie
U mojego teścia orzechy na kupce
nie pójdę do domu, nie pójdę do domu
Jak se nie zatańczę
Jak żeś mnie nie chciała teraz mnie nie żałuj
Podnieś mi koszulę, podnieś mi koszulę
później mnie pocałuj
Za las chłopcy za las bo za lasem grają
Bo mi się za lasem, bo mi się za lasem
Panny podobają
U mojego teścia hektarów dwadzieścia
Cztery konie w pługu, cztery konie w pługu
Do cholery długu

POMYKA JESIEŃ
Po łąkach mgły się snują gęsto
i babie lato ścieżki wikła,
nocami ciągną dzikie gęsi,
z wysoka nas żegnają krzykiem
Liść rdzawy pod stopami chrzęści
i spada z świerku sucha szyszka,
nocami ciągną dzikie gęsi,
Jesień jak rudy lis pomyka.
Pomyka jesień
gdzieś na zapiecek ciepły,
ślad słońca blady ledwie skrzy się w oknie
Pomyka jesień,
kałuża szronem krzepnie,
zając na przemian w polu schnie i moknie
Pomyka jesień
W nas tli się jeszcze sierpień,
niedopalona do cna skwaru szczypta
Pomyka jesień
Tarniny depcze cierpkie,
struny pękają w lata kruchych skrzypcach
We wrzosach brzęk już milknie pszczeli
i dąb się stroi w kolor miedzi;
zostanie sosen wierna zieleń,
krwawiący głóg na szarej miedzy
I gęsi wnet ustanie przelot,
gawronów chmara nas nawiedzi,
krakaniem czarnym świat obdzielą,
Jesień tu długo nie usiedzi
Pomyka jesień
gdzieś na zapiecek ciepły,
ślad słońca blady ledwie skrzy się w oknie
Pomyka jesień,
kałuża szronem krzepnie,
zając na przemian w polu schnie i moknie
Pomyka jesień.
W nas tli się jeszcze sierpień,
niedopalona do cna skwaru szczypta
Pomyka jesień
Tarniny depcze cierpkie,
struny pękają w lata kruchych skrzypcach
Pomyka jesień
gdzieś na zapiecek ciepły
Ślad słońca blady ledwie skrzy się w oknie
Pomyka jesień
Pomyka jesień
PŁYNIE POTOK...
Płynie potok doliną
Nad potokiem jawory
Tam ja z tobą dziewczyno
Spędzałem słodkie wieczory
Noc się krótka zdawała
Żegnało nas świtanie
Miłość sen nam zabrała
Bo miłość żyje nie spaniem
Nikt nie widział nie słyszał
Niebo świadek jedyny
Jam się nieba nie wstydził
Bo miłość była bez winy
Oto przy tym potoku
Oto przy tej jabłoni
Nie jeden raz w pragnieniu
Wodę piłaś z mej dłoni
Raz się chmurka zerwała
Piorun strzelił w dębinę
Ja chociażem się bała
Mówiłam z tobą nie zginę
Dziś kiedy nas oboje
Los rozłączył opaczny
Znaki nasze na drzewie
Popsuł nam pasterz nie baczny
I ślady się zmazały
Las zarasta krzewiną
Potok drzewa zostały
A ciebie nie ma dziewczyno.
UPŁYWA SZYBKO ŻYCIE
Upływa szybko życie
Jak potok płynie czas
Za rok, za dzień, za chwilę,
Razem nie będzie nas
I nasze młode lata
Upłyną szybko w dal,
A w sercu pozostanie
Tęsknota, smutek, żal.
Więc póki młode lata,
Póki wiosenne dni
Niechże przynajmniej teraz
Nie płyną gorzkie łzy.
Choć pamięć o nas zginie,
Już za niedługi czas,
Niech piosnka w dal popłynie
Póki jesteśmy wraz.
A jeśli losów koło,
Złączy zerwaną nić,
Będziemy znów pospołu
Śpiewać, marzyć, śnić.
Więc kiedy dziś stajemy
Już u rozstaju dróg,
Idącym w świat z otuchą,
Niech błogosławi Bóg.
POŚRÓD DRZEW
Pośród drzew gęstych w altanie
Swej kochance ściska dłoń
Rycerz co w krwawe spotkanie
Wkrótce podnieść ma swą broń
Wieczór w ogrodzie w milczeniu
Piękną wonią pachnie kwiat
I słowika cudne pienie
Upiększa kochankom świat
Lecz nie dla niej śpiew słowika
Ani zapach bzu i róż
Bo jej serce coś przenika
Że go nie zobaczy już
Trudno ukryć żal dziewczyny
Zaszła łzą źrenica jej
Kiedy wrócisz mój jedyny
Prędko wróć do Wandy swej
Edward rzekł, miesiące miną
Nim będę mógł wrócić się
Lecz nim róże się rozwiną
Pewno, pewno ujrzę cię
Potem jeszcze raz uścisnął
Swojej lubej piękną dłoń
Siadł na konia i zaświsnął
I już tętnił jego koń
Przy księżyca świetle leci
Tam gdzie krwawe wojny są
Ile razy miesiąc świeci
Zawsze wspomni Wandę swą
Minął roczek pożądany
Już rozkwitły róże, bzy
Edward wrócił do altany
Gdzie spłynęły Wandy łzy
Lecz niestety tam gdzie róże
Widzi grób pod krzakiem róż
I litery na marmurze
Twoja Wanda leży tu.
MAŁY BIAŁY DOMEK
W letnią noc, siedzę sam, wkoło cisza panuje
Jakiś żal w sercu mam, tak mi jakoś źle
Smutną dziś piosnkę gram i tęsknota budzi się
Upiór snów mych prześladuje mnie
Mały biały domek w mej pamięci tkwi
Mały biały domek wciąż mi się śni
Okna tego domku dziwnie w słońcu lśnią
Jakby czyjeś oczy zachodziły mgłą
W domku tym przeżyłem szczęścia tyle i cudownych dni
Gdy wspominam te rozkoszne chwile serce moje drży
Mały biały domek budzi w sercu żal
Za tym co minęło i odeszło w dal
Może ktoś dziwi się że ten domek tu wspominam
Który tak tkliwi mnie, nocą przy tle gwiazd
Niech więc dziś każdy wie czemu serce moje łka
Bo w nim mieszka ukochana ma
Mały biały domek w mej pamięci tkwi
Mały biały domek wciąż mi się śni
Okna tego domku dziwnie w słońcu lśnią
Jakby czyjeś oczy zachodziły mgłą
W domku tym przeżyłem szczęścia tyle i cudownych dni
Gdy wspominam te rozkoszne chwile, serce moje drży
Mały biały domek budzi w sercu żal
Za tym co minęło i odeszło w dal

Jest długie lato w Portofino
O GWIAZDECZKO
Czemu już mi tak nie płoniesz
Jak w dziecinnych dniach,
Gdym na matki igrał łonie
W malowanych snach?
Prędkoś, prędkoś żeglowała
Po niebieskim tle,
O, gwiazdeczko moja mała,
Wiodłaś ty mnie źle.
Wartko biegłaś wśród niebiosów,
Jam też chyżo żył,
I z żywota złotych kłosów
Wcześniem wieniec wił.
Wszystko mi tu nad okołem
Łza pomroku ćmi,
Ach, bo blada nad mym czołem
Ma gwiazdeczka tkwi.
O, Gwiazdeczko, dawne życie
W twym promyczku wznieć
I, jak dawniej, na błękicie
Jeszcze dla mnie świeć.
Niech me serce jeszcze zazna
Doli młodych lat,
Wiktoryn Zieliński
DROGA KTÓRĄ IDĘ
Droga którą idę, jest jak pierwszy własny wiersz;
uczę się dopiero widzieć, świat jaki jest,
uczę się dopiero świata, jaki jest.
Droga, którą idę biegnie śladem ludzkich spraw;
szukam swego czasu, jasnych słów, prostych prawd,
szukam swego czasu, jasnych słów i prawd.
Ref.: Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz,
już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd,
już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
Wiem co to jest, lecz się nie zatrzymam już.
Droga, którą idę, czasem błądzi w pełni dnia.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień póki trwa.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień gdy trwa.
Droga, którą idę, nie wybiera łatwych lat,
W czasie, który minie, odbić chce własny ślad.
W czasie, który minie, swój odbije ślad.

WIECZOREM W NIEDZIELĘ
Wieczorem w niedzielę, przy wiejskim kościele
Dziad stoi i bije we dzwony.
Wtem młodzian nieznany,w dostatku odziany
Nadchodzi i pyta zdziwiony
I pyta nieśmiało, cóż we wsi się stało?
Komuż to dzwonicie kochanie
O smutne to sprawy,jeżeliś ciekawy
Posłuchaj, opowiem, mój panie
Przed kilku latami,żył we wsi tu z nami
Kmieć z kmiecia zamożny, poczciwy
Ni soli ni chleba nie było mu trzeba
Był to człek dostatnio szczęśliwy
A było ich troje,on z żoną to dwoje
I synek jedynak był trzeci
Wesoły rumiany, w dostatku odziany
Zwyczajnych zamożnych syn kmieci
Raz ojciec z wieczora wróciwszy ze dwora
Z westchnieniem powiada do żony
Mój Boże, Mój Boże,jak też tam we dworze
Syn pański, uczony ,się chowa
A prostak w tym tłumie, gdzie każdy coś umie
Nie znaczy ni pracą ni wiekiem
I nam dał Bóg dziecię,a czemuż by przecie
Nie było uczonym człowiekiem
Sprzedajmy dwa woły,niech idzie do szkoły
Kto wie co się z nim tam stanie
Może się przy dworze umieści, a może
A może i księdzem zostanie
Jak rzekli zrobili, lecz ciężko zbłądzili
Sądząc że wdzięcznym im się stanie
Dobrą jest nauka, lecz gdy ją ktoś szuka
Nie prawdaż mój panie
Co rok więc na szkoły, z ojcowskiej stodoły
Szło zboże, z obory dobytek
Syn rosnął w rozumie, lecz ponoć i w dumie
Nie ojcom, ni sobie w pożytek
I przeszło lat wiele,a nikt go tu w siele
Nie widział w zagrodzie rodzica
A z cicha mówiono że w mieście tam pono
Zły synek udawał szlachcica
Że mu w głowie państwo, nie święte kapłaństwo
Że ojca się wstydzi w sukmanie
A Bóg się tym brzydzi, kto ojca się wstydzi
Cóż wam to dla Boga mój panie
Staremu i niwa, i młodość szczęśliwa
Kąkole wydaje i głogi
I nie raz w potrzebie, na syna i siebie
Zapłakał ów człowiek nie bogi
I pracą znużony,i bólem strawiony
Raz upadł przy pługu na łonie
I zasnął na wieki i nikt mu powieki
Nie zawarł, płaczecie mój panie?
Opowieść nie cała, wszak matka została
A matka biedniejsza na świecie
Bo bieda jednemu człekowi samemu
Lecz stokroć samotnej kobiecie
Więc pisać kazała,po syna, błagała
Rzuć miejskie wesołe to życie
Spójrz na mą siwiznę, wróć na ojcowiznę
Co prędzej przyjeżdżaj me dziecię
Ba, panie kochany,groch rzucaj o ścianę
Trza było iść z rodzinnej ziemi
I rękę wyciągnąć niebodze
I zlewać chleb łzami gorzkimi
Ją to dziś rano nie żywą zdybano
Przy dawnej zagrodzie, przy ścianie
Z litości w tej chwili, my jej to dzwonili
Cóż wam to dla Boga, mój panie
A młodzian nieznany, wzrok toczył zbłąkany
I w dłoniach krył swoje powieki
Ach jam jest zabójca, i matki i ojca
I szczęścia mojego na wieki
Jam trwonił grosz krwawy, na wrzaski, zabawy
Na stroje, rozrywkę przyjemną
A ojce tu mili, dni w nędzy spędzili
Boże, zmiłuj się nademną
Dziś wracam w te strony,zbłąkany, skruszony
By słodzić im życia ostatki
Nagrodzić im troski,żyć z nimi wśród wioski
Dziś nie mam ni ojca ni matki
I upadł na ziemię,i łzami krwawemi
Oblewał swe winy zbłąkany
Dziad oczy skrył w dłonie, a idąc na stronie
Rzekł z cicha, za późno, mój panie.

DWIE DUSZE
Gdzie Święci Pańscy jak gwiazdy świecą,
z dwóch krańców świata dwie dusze lecą.
Pierwsza z nich czarna, smutna, ponura
w nad ziemskim świecie leci jak chmura.
A druga jasna, odziana biało
jakby ją słońce blaskiem oblało.
Kiedy sie w zlocie swym zbiegły obie,
w umarłe lica spojrzały sobie.
To ty Maryjo? To ty Barbaro?
Szepczą do siebie cicho w noc szarą.
Jakaś Ty czarna powiedz siostrzyczko,
czemu Ci białe szczerniało liczko?
Jak lilia biała byłaś na świecie,
byłaś rumiana jak róży kwiecie.
Czy Ciebie w czarnym ziele skąpano?
Czy Cię w żałobny strój przyodziano?
Oj nie to, nie to, od stroju, ziela
człek się nie czerni, ani wybiela.
Nieraz mateczce odrzekłam ostro,
nieraz ja kłótnie wstrzynałam z siostrą.
A nieraz ojciec i bracia mali,
gorzkimi łzami na mnie płakali.
A Bóg policzył każdą łzę marną
i one to mnie zrobiły czarną.
A Ty siostrzyczko, czyś Ty bez grzechu?
Na jakim Tyś się bieliła blechu?
I w jakim zdroju Tyś kąpała,
żeś taka piękna i taka biała?
Jam się nie myła w jasnym jeziorze,
ani w strumieniu co płynie w borze.
Lecz aniołowie zaświadczą sami,
żem sie obmyła własnymi łzami.
To rzekłszy tuli się w swoje szatki
i leci w jasność do Bożej Matki.

I nasze młode lata
Upłyną szybko w dal,
A w sercu pozostanie
Tęsknota, smutek, żal.
Więc póki młode lata,
Póki wiosenne dni
Niechże przynajmniej teraz
Nie płyną gorzkie łzy.
Choć pamięć o nas zginie,
Już za niedługi czas,
Niech piosnka w dal popłynie
Póki jesteśmy wraz.
A jeśli losów koło,
Złączy zerwaną nić,
Będziemy znów pospołu
Śpiewać, marzyć, śnić.
Więc kiedy dziś stajemy
Już u rozstaju dróg,
Idącym w świat z otuchą,
Niech błogosławi Bóg.

POŚRÓD DRZEW
Pośród drzew gęstych w altanie
Swej kochance ściska dłoń
Rycerz co w krwawe spotkanie
Wkrótce podnieść ma swą broń
Wieczór w ogrodzie w milczeniu
Piękną wonią pachnie kwiat
I słowika cudne pienie
Upiększa kochankom świat
Lecz nie dla niej śpiew słowika
Ani zapach bzu i róż
Bo jej serce coś przenika
Że go nie zobaczy już
Trudno ukryć żal dziewczyny
Zaszła łzą źrenica jej
Kiedy wrócisz mój jedyny
Prędko wróć do Wandy swej
Edward rzekł, miesiące miną
Nim będę mógł wrócić się
Lecz nim róże się rozwiną
Pewno, pewno ujrzę cię
Potem jeszcze raz uścisnął
Swojej lubej piękną dłoń
Siadł na konia i zaświsnął
I już tętnił jego koń
Przy księżyca świetle leci
Tam gdzie krwawe wojny są
Ile razy miesiąc świeci
Zawsze wspomni Wandę swą
Minął roczek pożądany
Już rozkwitły róże, bzy
Edward wrócił do altany
Gdzie spłynęły Wandy łzy
Lecz niestety tam gdzie róże
Widzi grób pod krzakiem róż
I litery na marmurze
Twoja Wanda leży tu.

MAŁY BIAŁY DOMEK
W letnią noc, siedzę sam, wkoło cisza panuje
Jakiś żal w sercu mam, tak mi jakoś źle
Smutną dziś piosnkę gram i tęsknota budzi się
Upiór snów mych prześladuje mnie
Mały biały domek w mej pamięci tkwi
Mały biały domek wciąż mi się śni
Okna tego domku dziwnie w słońcu lśnią
Jakby czyjeś oczy zachodziły mgłą
W domku tym przeżyłem szczęścia tyle i cudownych dni
Gdy wspominam te rozkoszne chwile serce moje drży
Mały biały domek budzi w sercu żal
Za tym co minęło i odeszło w dal
Może ktoś dziwi się że ten domek tu wspominam
Który tak tkliwi mnie, nocą przy tle gwiazd
Niech więc dziś każdy wie czemu serce moje łka
Bo w nim mieszka ukochana ma
Mały biały domek w mej pamięci tkwi
Mały biały domek wciąż mi się śni
Okna tego domku dziwnie w słońcu lśnią
Jakby czyjeś oczy zachodziły mgłą
W domku tym przeżyłem szczęścia tyle i cudownych dni
Gdy wspominam te rozkoszne chwile, serce moje drży
Mały biały domek budzi w sercu żal
Za tym co minęło i odeszło w dal

MIŁOŚĆ W PORTOFINO
Jest długie lato w Portofino
I dużo gości z wszystkich stron
I strumieniami płynie wino
Tu w Portofino przez całą noc
Dla wszystkich dziewcząt z Portofino
Wystarczy w samochodach miejsc
I każda będzie mieć na kino
Tu w Portofino gdy lato jest
Tamtego roku w Portofino
Skończyłam 19 lat
A nie wiedziałam że jest miłość
Tu w Portofino no bo jak
Jest tyle dziewczyn w Portofino
A zobaczyłeś właśnie mnie
Pomarańczowy księżyc płynął
Gdy w Portofino mówiłam nie
We mgle zginęło Portofino
W zaroślach ostro krzyknął ptak
W zatoce księżyc się rozpłynął
I w Portofino szeptałam tak, tak
Ty miałeś zostać w Portofino
Do miasta już wysłałeś list
Z moimi w morze miełeś płynąć
Tu z Portofino i wrócić dziś
Wiedzieli ludzie w Portofino
Że do wesela dzień czy dwa
Gadali z jaką dumną miną
Przez Portofino będę szła
Lecz wyjechałeś z Portofino
Na drodze został żółty kurz
Nie mogę śmiać się w nos dziewczynom
A w Portofino jest jesień już
O GWIAZDECZKO
O, gwiazdeczko, coś błyszczała,
Gdym ja ujrzał świat,
Czemuż to tak, gwiazdko mała,
Twój promyczek zbladł?
Gdym ja ujrzał świat,
Czemuż to tak, gwiazdko mała,
Twój promyczek zbladł?
Czemu już mi tak nie płoniesz
Jak w dziecinnych dniach,
Gdym na matki igrał łonie
W malowanych snach?
Po niebieskim tle,
O, gwiazdeczko moja mała,
Wiodłaś ty mnie źle.
Wartko biegłaś wśród niebiosów,
Jam też chyżo żył,
I z żywota złotych kłosów
Wcześniem wieniec wił.
Znikły róże, zwiędły wieńce,
Pożółkł życia maj
I zapały, i rumieńce,
I tych złudzeń kraj.
Pożółkł życia maj
I zapały, i rumieńce,
I tych złudzeń kraj.
Wszystko mi tu nad okołem
Łza pomroku ćmi,
Ach, bo blada nad mym czołem
Ma gwiazdeczka tkwi.
W twym promyczku wznieć
I, jak dawniej, na błękicie
Jeszcze dla mnie świeć.
Niech me serce jeszcze zazna
Doli młodych lat,
Nim mnie ręka pchnie żelazna
Za słoneczny świat.
Za słoneczny świat.
Wiktoryn Zieliński
DROGA KTÓRĄ IDĘ
Droga którą idę, jest jak pierwszy własny wiersz;
uczę się dopiero widzieć, świat jaki jest,
uczę się dopiero świata, jaki jest.
Droga, którą idę biegnie śladem ludzkich spraw;
szukam swego czasu, jasnych słów, prostych prawd,
szukam swego czasu, jasnych słów i prawd.
Ref.: Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz,
już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd,
już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
Wiem co to jest, lecz się nie zatrzymam już.
Droga, którą idę, czasem błądzi w pełni dnia.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień póki trwa.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień gdy trwa.
Droga, którą idę, nie wybiera łatwych lat,
W czasie, który minie, odbić chce własny ślad.
W czasie, który minie, swój odbije ślad.

WIECZOREM W NIEDZIELĘ
Wieczorem w niedzielę, przy wiejskim kościele
Dziad stoi i bije we dzwony.
Wtem młodzian nieznany,w dostatku odziany
Nadchodzi i pyta zdziwiony
I pyta nieśmiało, cóż we wsi się stało?
Komuż to dzwonicie kochanie
O smutne to sprawy,jeżeliś ciekawy
Posłuchaj, opowiem, mój panie
Przed kilku latami,żył we wsi tu z nami
Kmieć z kmiecia zamożny, poczciwy
Ni soli ni chleba nie było mu trzeba
Był to człek dostatnio szczęśliwy
A było ich troje,on z żoną to dwoje
I synek jedynak był trzeci
Wesoły rumiany, w dostatku odziany
Zwyczajnych zamożnych syn kmieci
Raz ojciec z wieczora wróciwszy ze dwora
Z westchnieniem powiada do żony
Mój Boże, Mój Boże,jak też tam we dworze
Syn pański, uczony ,się chowa
A prostak w tym tłumie, gdzie każdy coś umie
Nie znaczy ni pracą ni wiekiem
I nam dał Bóg dziecię,a czemuż by przecie
Nie było uczonym człowiekiem
Sprzedajmy dwa woły,niech idzie do szkoły
Kto wie co się z nim tam stanie
Może się przy dworze umieści, a może
A może i księdzem zostanie
Jak rzekli zrobili, lecz ciężko zbłądzili
Sądząc że wdzięcznym im się stanie
Dobrą jest nauka, lecz gdy ją ktoś szuka
Nie prawdaż mój panie
Co rok więc na szkoły, z ojcowskiej stodoły
Szło zboże, z obory dobytek
Syn rosnął w rozumie, lecz ponoć i w dumie
Nie ojcom, ni sobie w pożytek
I przeszło lat wiele,a nikt go tu w siele
Nie widział w zagrodzie rodzica
A z cicha mówiono że w mieście tam pono
Zły synek udawał szlachcica
Że mu w głowie państwo, nie święte kapłaństwo
Że ojca się wstydzi w sukmanie
A Bóg się tym brzydzi, kto ojca się wstydzi
Cóż wam to dla Boga mój panie
Staremu i niwa, i młodość szczęśliwa
Kąkole wydaje i głogi
I nie raz w potrzebie, na syna i siebie
Zapłakał ów człowiek nie bogi
I pracą znużony,i bólem strawiony
Raz upadł przy pługu na łonie
I zasnął na wieki i nikt mu powieki
Nie zawarł, płaczecie mój panie?
Opowieść nie cała, wszak matka została
A matka biedniejsza na świecie
Bo bieda jednemu człekowi samemu
Lecz stokroć samotnej kobiecie
Więc pisać kazała,po syna, błagała
Rzuć miejskie wesołe to życie
Spójrz na mą siwiznę, wróć na ojcowiznę
Co prędzej przyjeżdżaj me dziecię
Ba, panie kochany,groch rzucaj o ścianę
Trza było iść z rodzinnej ziemi
I rękę wyciągnąć niebodze
I zlewać chleb łzami gorzkimi
Ją to dziś rano nie żywą zdybano
Przy dawnej zagrodzie, przy ścianie
Z litości w tej chwili, my jej to dzwonili
Cóż wam to dla Boga, mój panie
A młodzian nieznany, wzrok toczył zbłąkany
I w dłoniach krył swoje powieki
Ach jam jest zabójca, i matki i ojca
I szczęścia mojego na wieki
Jam trwonił grosz krwawy, na wrzaski, zabawy
Na stroje, rozrywkę przyjemną
A ojce tu mili, dni w nędzy spędzili
Boże, zmiłuj się nademną
Dziś wracam w te strony,zbłąkany, skruszony
By słodzić im życia ostatki
Nagrodzić im troski,żyć z nimi wśród wioski
Dziś nie mam ni ojca ni matki
I upadł na ziemię,i łzami krwawemi
Oblewał swe winy zbłąkany
Dziad oczy skrył w dłonie, a idąc na stronie
Rzekł z cicha, za późno, mój panie.
DWIE DUSZE
Gdzie Święci Pańscy jak gwiazdy świecą,
z dwóch krańców świata dwie dusze lecą.
Pierwsza z nich czarna, smutna, ponura
w nad ziemskim świecie leci jak chmura.
A druga jasna, odziana biało
jakby ją słońce blaskiem oblało.
Kiedy sie w zlocie swym zbiegły obie,
w umarłe lica spojrzały sobie.
To ty Maryjo? To ty Barbaro?
Szepczą do siebie cicho w noc szarą.
Jakaś Ty czarna powiedz siostrzyczko,
czemu Ci białe szczerniało liczko?
Jak lilia biała byłaś na świecie,
byłaś rumiana jak róży kwiecie.
Czy Ciebie w czarnym ziele skąpano?
Czy Cię w żałobny strój przyodziano?
Oj nie to, nie to, od stroju, ziela
człek się nie czerni, ani wybiela.
Nieraz mateczce odrzekłam ostro,
nieraz ja kłótnie wstrzynałam z siostrą.
A nieraz ojciec i bracia mali,
gorzkimi łzami na mnie płakali.
A Bóg policzył każdą łzę marną
i one to mnie zrobiły czarną.
A Ty siostrzyczko, czyś Ty bez grzechu?
Na jakim Tyś się bieliła blechu?
I w jakim zdroju Tyś kąpała,
żeś taka piękna i taka biała?
Jam się nie myła w jasnym jeziorze,
ani w strumieniu co płynie w borze.
Lecz aniołowie zaświadczą sami,
żem sie obmyła własnymi łzami.
To rzekłszy tuli się w swoje szatki
i leci w jasność do Bożej Matki.

MOJA PELERYNA
Mojej peleryny nie chcą już w lombardzie.
Zzieleniała z wieku, jak sztof na bilardzie
Jest podziurawiona, jak sztandar bojowy,
Moja peleryna - ten mój znak cechowy.
Moją peleryną dziś handlarz pomiata,
Choć mi była wierna poprzez wszystkie lata
Błądziłem w niej tułacz po Forum Romanum,
Gdzie był tron Cezarów i gdzie Herkulanum.
Z mojej peleryny wszyscy drwią dziś pewnie,
Jam był w niej szczęśliwy i płakałem rzewnie.
Kiedy śnieg zawiewał przez okno mansardy
I przyszło mi z Zochą los dzielić zły, twardy
Moja peleryna przed śniegiem i rosą
Tuliła mi Zochę, nim śmierć przyszła z kosą.
Pod mą peleryną bladziutka, z uśmiechem,
Tak zgasła mi Zocha, jak gaśnie głos echem
Dziś ma peleryna, jak duchowie czarni,
Wlecze się wciąż za mną z szynku do kawiarni,
A jam chciał raz w głodzie, dla chlebnych rozkoszy,
Jak Judasz ją sprzedać za trzydzieści groszy
Lecz gdy handlarz rzekł mi, że na szmaty potnie,
Z łap mu ją wyrwałem, besztając stokrotnie.
Wziąłem ją na ręce, tuląc, jak dziecinę,
I łzy gorzkie padły na mą pelerynę!